Rozbijając się o podłogę, jak ogromny okręt o górę lodową.
Wylał się z niego ocean krwawych łez, spływających bezgłośnie po moich nadgarstkach.
Wyzwolił dantejski nawał fal, który przyniósł wreszcie upragnioną idyllę.
Uśmiercił morskie stworzenia zradzające iskierkę nadziei,
W moim brudnym schowku na dnie serca.
Podniósł kotwicę rzeczywistości, tak dobrze dotychczas umocowaną.
Bo życie jakby kieliszek wódki, wypadło mi z rąk...